Lada moment w całej Europie będą obowiązywać tzw. “paszporty szczepionkowe”, czyli certyfikaty świadczące o przebyciu SARS-CoV-2 lub przyjęciu szczepionki przeciwko wirusowi. Jak na kontrowersyjny temat przystało, w przestrzeni publicznej ścierają się dwie skrajne linie światopoglądowe na ten temat: pierwsza, że paszporty to jedyna droga powrotu do normalności; druga – że totalitarne zniewolenie.
O ile międzynarodowe “paszporty szczepionkowe” nie są ani precedensem, ani nie ma powodu, aby o nich dyskutować, bo każde państwo ma święte prawo wpuszczać do swojego kraju kogo chce i na dowolnych zasadach, to w przypadku paszportów krajowych, które odtąd będę nazywał “przepustkami sanitarnymi”, problem jest niestety poważny.
(Przeczytaj również: Czy międzynarodowe paszporty szczepionkowe mają sens?)
Dokumenty te miałyby bowiem u(nie)możliwiać korzystanie z podstawowych wolności obywatelskich, czyli m.in. swobodnego poruszania się po terytorium państwa, korzystania z obiektów gastronomicznych, hoteli, potencjalnie służby zdrowia, uniwersytetów i szkół. Zakres restrykcji nie jest całkowicie znany.
W poniższym tekście spróbuję nieco uwypuklić rzeczywistość “pomiędzy”, a w tym celu najpierw wyjaśnię, dlaczego w pewnych wypadkach dyskryminacja jest konieczna, a następnie, odwołując się do danych badawczych i rozumu, postaram się wykazać bezzasadność, krótkowzroczność i szkodliwość segregacji sanitarnej.
Ale zanim zaczniemy, kilka deklaracji dla wszystkich, którzy chętnie przyprawią mi gębę “koronasceptyka”, “antyszczepionkowca”, “foliarza”:
- Uważam, że wynalezienie szczepionki to jedno z największych osiągnięć nauki.
- Uważam, że noszenie maseczek w zamkniętych pomieszczeniach wypełnionych ludźmi jest uzasadnione, ponieważ tam w głównej mierze odbywa się transmisja patogenów.
- Uważam, że COVID-19 jest poważną chorobą i warto się dobrze zastanowić, czy na pewno chce się ją przejść “naturalnie”.
- Nie uważam, że SARS-CoV-2 został wymyślony, aby zniewolić ludzkość, bo nie ma takiej potrzeby. Wystarczy dać człowiekowi darmowy dostęp do TikToka. O tym zresztą pisałem w tekście: Jak rozpoznać fałsz w teoriach spiskowych?
- Nie uważam, że nie ma na świecie spisków. Istnienie grup interesów usiłujących narzucić reszcie swoją wolę jest tematem starym jak świat.
- Nie uważam, że lockdowny mają jakikolwiek sens.
Czy wolno nam dyskryminować ludzi?
Zakładając, że rząd jest emanacją społeczeństwa, to prawa i wolności otrzymujemy od społeczeństwa. Zatem: jakie społeczeństwo, taki rząd. Ale również: jakie społeczeństwo, takie prawa i wolności.
Człowiek nie jest w stanie realizować swoich wolności i praw bez drugiego człowieka. Na przykład, do czego przyda się wolność słowa na bezludnej wyspie? Palmy mają w kokosie, co człowiek ma do powiedzenia na ich temat. Podobnie z własnością: można sobie posiadać wielką, samowystarczalną willę w odizolowanym od cywilizacji zakątku dżungli, ale bez społeczeństwa kwestią chwili jest, aż przyjdą przysłowiowi Hunowie, zagrabią dobra, zgwałcą kobiety i spalą domy.
Cywilizacja (względnie kultura) umożliwia człowieczeństwo i godność; społeczeństwo – realizację praw i wolności.
Jednak aby to wszystko działało, człowiek, oprócz praw, musi mieć pewne obowiązki i odpowiedzialności wobec społeczeństwa. Nie może tylko pasożytniczo przyjmować nie dając od siebie nic w zamian, bo inaczej konstrukcja runie. Jednym z przejawów takich odpowiedzialności jest stosowanie się do norm społecznych, praw pisanych i płacenie podatków (w teorii, bo podatki w Polsce to jak wiadomo kpina z pracy uczciwego człowieka).
Podobnie z wolnością: raz dana nie jest gwarantowana na zawsze. Trzeba walczyć o nią każdego dnia, bo za rogiem czyhają różnego umaszczenia zamordyści. Zatem, wolności się nie otrzymuje bezkosztowo z tytułu samego oddychania i żeby ją utrzymać, należy każdego dnia płacić “podatek” odpowiedzialności społecznej, którego przejawem może być aktywne uczestnictwo w życiu politycznym społeczeństwa, bycie doinformowanym, uzasadniona i merytoryczna krytyka działań aparatu władzy, itd.
Aby społeczeństwo mogło funkcjonować, potrzebna jest również dyskryminacja. Dyskryminacja nie jest niczym nowym i stosowana jest w pewnych uzasadnionych przypadkach dla “większego dobra”. Czym jest owe “większe dobro” to kwestia dyskusyjna, tym niemniej, można podać kilka oczywistych przykładów uzasadnionej dyskryminacji.
Na przykład, dyskryminujemy członków innych społeczeństw, czego przejawem są wizy. Nie chcemy, aby “Hunowie” pukali do naszych drzwi, ograbiali nas z dobytku, gwałcili kobiety i palili domy.
Dyskryminujemy członków własnych społeczeństw, czego przejawem jest segregacja płciowa podczas zawodów sportowych. Ostatecznie oczekujemy uczciwej rywalizacji.
Ograniczamy pewne prawa obywatelskie osobom poniżej 18 r.ż., aby chronić je przed sobą, a społeczeństwo przed nimi. Można oczywiście dyskutować, czy np. prawa wyborcze powinny być (w ogóle) powszechne od 18. czy np. 21. roku życia (i czy kryterium wieku ma sens), ale z pewnością wszyscy zgodzimy się, że lepiej, aby nastolatki do urn nie chodziły.
Problemem zatem nie jest dyskryminacja sama w sobie, tylko kryterium, na którym się opiera. Na przykład, odmowa zatrudnienia z powodu koloru skóry lub płci jest moralnie i prawnie niedopuszczalna, ale już z tytułu niekompetencji – jest jak najbardziej wskazana.
Czy w świetle powyższych twierdzeń można obronić dyskryminację sanitarną? Czy segregacja sanitarna COVID-19 służy “większemu dobru”?
Na to ekscytujące pytanie spróbujemy odpowiedzieć w dalszej części wywodu.
W szponach samowypłaszczającej zagłady
Przypomnijmy sobie, co wiemy dotychczas na temat SARS-CoV-2 i COVID-19.
Śmiertelność wśród osób zainfekowanych
Według najświeższych szacunków, globalny wskaźnik śmiertelności wśród osób zainfekowanych SARS-CoV-2, IFR, wynosi ok. 0,15% (Ioannidis, 2021). Średni IFR dla Europy i Ameryk waha się od 0,3 do 0,4%. W różnych krajach IFR może być większe lub mniejsze, w zależności od lokalnej specyfiki (demografia, incydencja chorób kardiometabolicznych, klimat, zanieczyszczenie powietrza, itd.).
Można więc powiedzieć, że zainfekowana osoba ma ok. 99% szans na wyjście z tego starcia z życiem. Oczywiście samo przechorowanie może trwać dość długo, bo nawet kilka tygodni, a później pewien odsetek ozdrowieńców będzie borykać się z tzw. długim covidem, a w pewnych przypadkach mogą pozostać trwałe ubytki zdrowotne. Jednak dokładnej skali i przyczyny tego problemu właściwie nie znamy.
Nadmiarowe śmierci
Od początku 2020 w Europie odnotowano gwałtowny wzrost śmiertelności ze wszystkich przyczyn. O ile podobne skoki wydają się być fenomenem powtarzalnym i korelują na półkuli północnej z okresem jesienno-zimowym, to nie ulega wątpliwości, że w I poł. 2020 r. mieliśmy do czynienia z sytuacją wyjątkową.W jakim stopniu za ten gwałtowny skok odpowiada SARS-CoV-2, a w jakim – gwałtowność interwencji mających zapobiegać rozprzestrzenianiu wirusa, będziemy w stanie oszacować w nadchodzących latach.
Osobiście uważam, że COVID-19 to tylko część problemu, ponieważ – choćby na przykładzie Polski – wiemy, że psychoza wywołana przy okazji pandemii nie tylko sparaliżowała służbę zdrowia wstrzymując leczenie szeregu innych chorób, ale też zniechęciła wielu chorych do wizyt w placówkach ochrony zdrowia.
Cytuąc prof. Gieleraka, “Już wiemy, że w czasie epidemii o 20 proc. spadła liczba chorych z pełnościennym zawałem serca, trafiających do leczenia interwencyjnego. Obawa przed trafieniem do szpitala i zakażeniem okazała się silniejsza niż objawy dławicy piersiowej, towarzyszącej zawałowi mięśnia sercowego i związanego z tym ryzyka powikłań, z utratą życia włącznie”.
Choroby współistniejące
Ciężkość przebycia COVID-19 zależy od wielu czynników – wieku, płci i tzw. chorób współistniejących. Do tych ostatnich należą m.in. cukrzyca, otyłość, nadciśnienie, choroby serca, nowotwory, itp. Generalnie choroby kardiometaboliczne wynikające w przeważającej mierze ze stylu życia.
Szacuje się, że spośród 900,000 hospitalizacji osób dorosłych z COVID-19 w USA do 18 listopada 2020 roku, aż 63,5% można przypisać owym schorzeniom kardiometabolicznym. Z tego aż 30,2% przypadków było utożsamianych z otyłością, 26,2% z nadciśnieniem i 20,5% z cukrzycą (wartości nie dodają się).
Ryzyko hospitalizacji, przyjęcia na OIOM, mechanicznej wentylacji inwazyjnej i śmierci wzrastają z wyższym indeksem masy ciała (BMI). Potencjalną przyczyną tego niechlubnego związku mogą być przewlekłe stany zapalne zaburzające odpowiedź immunologiczną i trombogenną (związaną z krzepnięciem krwi) na patogeny, a także upośledzona czynność płuc wśród ludzi z nadwagą.
W Polsce, z dziennych raportów rządowych można wywnioskować, że nawet 74% zgonów COVID-19 nastąpiło z udziałem chorób współistniejących.
Sezonowość
SARS-CoV-2, tak jak inne znane ludzkie koronawirusy, jest najprawdopodobniej wirusem sezonowym, na co wskazywałyby silna korelacja między temperaturą i szerokością geograficzną a zachorowalnością, śmiertelnością i ozdrowieńczością.
Zerknijmy na przykład na wykres nadmiernej śmiertelności w ok. 26 krajach Europy (bez Polski) od 2016 do 1 kwartału 2021 r. we wszystkich grupach wiekowych.W okresie “wypłaszczenia” przestawały obowiązywać lub nie obowiązywały żadne znaczniejsze obostrzenia, bo już od maja do lipca w poszczególnych krajach luzowano blokady, w tym podróży międzynarodowych. M.in. Włochy, epicentrum koronawirusa w Europie, umożliwiły podróże zagraniczne w strefie Schengen już 3 czerwca 2020; Francja i Niemcy – 15 czerwca, Polska otworzyła się na sąsiadów 13 czerwca.
Zauważalny wzrost pozytywnych testów w samych Włoszech objawił się dopiero na początku października, a znaczy wzrost tzw. zgonów covidowych – w połowie tego samego miesiąca.
Czy należy się obawiać, że w tym roku będzie inaczej? Moim zdaniem nie, a za 3-4 miesiące będzie można sprawdzić, jak zestarzała się ta opinia.
Do czynników wpływających na sezonowość wirusa można zaliczyć temperaturę, wilgotność powietrza, ruchomość powietrza, nasłonecznienie, zwiększoną odporność człowieka (witamina D3); zmiany behawioralne – wzmożoną aktywność fizyczną, częstsze przebywanie na powietrzu (transmisja odbywa się głównie w pomieszczeniach), itd.
(Z literatury wynika, że tak właściwie nie wiadomo za bardzo, co determinuje sezonowość wirusów, ale panuje zgoda, że taka sezonowość występuje).
Wobec powyższych można twierdzić, że jakiekolwiek przepustki sanitarne w okresie wakacyjno-letnim są po prostu bez sensu, bo niczemu nie służą. Choćbyśmy wszyscy uczęszczali przez lato do siłowni i szwędali się bez maseczek po lasach, szansa, że dojdzie do przedwczesnej czwartej fali jest bardzo mała.
Ok, ale co po wakacjach? Fala jesienna przyjdzie na pewno. Co do tego nie ma wątpliwości. Jednak czy będzie to fala wystarczająco duża, aby blokadowi surferzy mogli na niej poćwiczyć nowe “triki”?
Odporność stadna i przyszłość wirusa
Jeśli wierzyć wynikom ankiety przeprowadzonej przez Nature wśród ekspertów (ja wierzę), to SARS-CoV-2 zostanie z nami już na stałe jako tzw. wirus endemiczny, czyli będzie sobie krążył po świecie i od czasu do czasu wzniecał epidemie w miejscach, w których wcześniej został wyeliminowany (czyt. np. w miejscach stosujących strategię zero-COVID). Jednak jego wpływ na globalne zachorowania i zgony będzie znacznie lżejszy.
Z biegiem czasu, COVID-19 przypuszczalnie stanie się bezobjawową chorobą dziecięcą lub chorobą powodującą delikatne symptomy, po której odporność co prawda zniknie szybko, ale może być wystarczająca, aby chronić dorosłych przed ciężkimi objawami w wypadku ponownych infekcji. Taki scenariusz ma miejsce w przypadku czterech znanych endemicznych koronawirusów, z czego przynajmniej trzy krążą wśród ludzi od setek lat, a dwa z nich odpowiadają za ok. 15% infekcji dróg oddechowych (Nature).
Głośne badanie przeprowadzone w Danii na masową skalę sugeruje, że naturalna infekcja SARS-CoV-2 chroni przed ponowną infekcją większość ludzi, jednak jest ona znacznie mniejsza u tych powyżej 65 roku życia. Panuje zgoda, że na aktualny stan wiedzy, który – trzeba zaznaczyć – może ulec zmianie, ponowne infekcje na świecie są rzadkie.
Dodatkowo, wstępne wyniki badania z kwietnia (preprint) sugerują, że niektóre szczepionki mogą zmniejszać transmisję wirusa w środowisku domowym nawet do 49%, a szczepionki mRNA mogą potencjalnie prowadzić do odporności sterylizującej (preprint). Co jest doskonałą wiadomością!
Badania wskazują, że poziom przeciwciał neutralizujących zaczyna spadać około 6-8 miesiąca po infekcji SARS-CoV-2. Jednak przeciwciała to nie wszystko, bo gdy dochodzi do nowej infekcji, tzw. komórki pamięci B mogą wyprodukować zarówno przeciwciała i tzw. “zabójcze” komórki T (ang. killer T cells) zdolne do eliminacji zakażonych komórek. Ludzie zakażeni SARS-CoV-2 na ogół tworzą komórki T potrafiące rozpoznać przynajmniej 15-20 różnych fragmentów białek koronawirusa, co bardzo utrudnia (ale nie uniemożliwia) wirusowi mutacje i ucieczkę przed pamięcią immunologiczną.
Ponowne infekcje koronawirusów endemicznych zdają się wzmacniać odporność przeciwko spokrewnionym wariantom i na ogół chorzy odczuwają jedynie delikatne symptomy.
Mimo to ponad 70% pytanych ekspertów uważa, że zdolność wirusa do adaptacji i ucieczki przed mechanizmami immunologicznymi będą sprzyjać ciągłej cyrkulacji SARS-CoV-2. Z tego też powodu szczepionki mogą wymagać corocznej aktualizacji, tak jak szczepionki przeciwko grypie.
Istnieje jednak ryzyko, że szczepionki nie ochronią wszystkich przed ciężką infekcją (Nature).
Pytanie, czy ochrona wszystkich jest niezbędna do powrotu “normalności”?
Czym jest powrót do normalności?
“Normalność” to słowo klucz w publicznych oświadczeniach na temat rządowych planów walki z wirusem. Pada ono nierzadko w sąsiedztwie takich enigmatycznych stwierdzeń, jak wirusa “trzeba zdusić”, “pokonać”, “unieszkodliwić”.
Tylko co to właściwie znaczy?
Odzierając problem z emocjonalnej metaforyki, najogólniej mówiąc, “normalność” to “sytuacja statystyczna”, kiedy ilość śmierci jest dla nas akceptowalna.
Statystyczna, bo każda indywidualna śmierć jest niewątpliwie tragedią, jednak gdyby indywidualne śmierci decydowały o wielkich zmianach społecznych, to wszyscy musielibyśmy siedzieć w bunkrach.
Wydaje się, że w medialnym amoku zanikła podstawowa przyczyna wprowadzenia pierwotnych restrykcji: przeciążenie służby zdrowia. Nie ratowanie każdego życia.
Czy przepustki sanitarne są konieczne?
Na początku pisałem, że w pewnych, rzadkich okolicznościach dyskryminację można uzasadnić większym dobrem. Czy biorąc pod uwagę wszystkie poruszone przeze mnie kwestie wprowadzenie segregacji sanitarnej w Polsce jest uzasadnione?
(Pytam o Polskę, bo inne kraje mogą sobie robić, co im się żywnie podoba i nic nam do tego).
Aby przymus* szczepień preparatami w fazie testów (i związana z tym dyskryminacja) był zasadny, powinniśmy być w stanie wykazać, że sytuacja jest wystarczająco ekstremalna i bez szybkiego działania, nawet obarczonego ciężkimi, ale jednak odległymi konsekwencjami, możemy dotrzeć do granic wytrzymałości społeczeństwa i/lub państwowości, itd.
W skrócie: bo nie ma innego wyjścia.
(*Poprzez przymus rozumiem również interwencje behawioralne).
Czy tak w istocie jest? Co miałoby być tym “większym dobrem” w przypadku wprowadzenia segregacji sanitarnej?
Wiemy, że duży odsetek społeczeństwa posiada już naturalną odporność, a grupa ryzyka została w dużej mierze zaszczepiona. Dodajmy, że w świetle aktualnych danych ponowne infekcje są bardzo rzadkie.
Wakacje w naszej części świata to okres, kiedy aktywność wirusa wyraźnie spada, dlatego jeśli do końca sierpnia skończymy szczepić grupy ryzyka, możemy się spodziewać, że jesienna fala będzie zaledwie zmarszczką na tafli wody, a polska służba zdrowia powróci do udawania, że funkcjonuje.
Jeśli zgodzimy się, że wirusa nie wyeliminujemy całkowicie i najprawdopodobniej dołączy on do gromady wirusów endemicznych, to zamiast żyć w ciągłej atmosferze strachu, powinniśmy:
- chronić grupy ryzyka w domach, domach opieki, szpitalach, budynkach instytucji publicznych – zagrożeni nie muszą chodzić do restauracji, jeśli obawiają się choroby;
- dbać o odporność przez regularny sen, zdrową dietę i aktywność fizyczną, suplementację witaminy D, minerałów, itp.;
- przyspieszyć prace nad lekarstwami i terapiami na COVID-19, aby skutecznie leczyć chorobę, jeśli już nastąpi;
- pozwolić dzieciom i młodzieży prowadzić normalne życie, szczególnie, jeśli dorośli w grupach ryzyka są zaszczepieni lub posiadają naturalną odporność; niewielkie ryzyko, jakie dla dzieci stanowi COVID-19, nie uzasadnia wprowadzenia jakichkolwiek ograniczeń w ich normalnych aktywnościach, w których uczestniczą zaszczepieni dorośli lub ozdrowieńcy;
- zreformować służbę zdrowia, aby przestała być memem.
Nie ma absolutnie żadnego racjonalnego powodu, dla którego należałoby interwencjami behawioralnymi zmuszać ozdrowieńców, młodych i zdrowych ludzi oraz dzieci do szczepień preparatami, które nie zostały zbadane pod kątem długofalowej skuteczności, szczególnie w przypadku dzieci, dla których ryzyko powikłań po szczepieniu może być wyższe niż bez szczepienia.
Nie istnieje w tej chwile również żadne znane bezpośrednie zagrożenie, przed którym jedynym ratunkiem byłoby wprowadzenie mandatu szczepień.
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby każdy dorosły człowiek wg własnego uznania decydował o tym, na jakie ryzyko jest gotowy przystać. Ale żeby ludzie chcieli się szczepić, potrzebna jest cywilizowana debata publiczna, zamiast aroganckiego wyzywania sceptyków od szurów i foliarzy, bo “nie wierzą naukowcom i nauce”.
Nauka nie polega bowiem na bezmyślnej wierze w uczonych i ekspertów, tak jak sobie to wykoncypowała współczesna inteligencja, tylko – za Kotarbińskim – podważaniu wszystkiego, co można podważyć, bo tylko w ten sposób można wykryć to, czego podważyć się nie da.
Wiara w autorytet jest z gruntu antynaukowa. Szczególnie, gdy autorytet otwarcie przyznaje się do kłamstwa, tak jak Pan Antoni Fauci.
Pomimo że dotychczasowe wyniki badań wskazują na wysoką skuteczność szczepionek, to nie posiadamy żadnych danych na temat ich długofalowej efektywności (m.in. dlatego zostały dopuszczone do użytku warunkowo). I nawet jeśli ryzyko, że coś może pójść nie tak jest znikome, to z powodu braku danych nie możemy powiedzieć, że ryzyka nie ma.
Bo nie minęło wystarczająco dużo czasu, aby dało się to stwierdzić.
Jeśli chcemy przekonać nieprzekonanych i zrobić to w duchu obywatelskim, należałoby powołać panel dyskusyjny złożony z uczonych i ekspertów nie reprezentujących poszczególnych grup interesów, którzy zapoznawszy się z dostępnymi danymi odpowiedzieliby opinii publicznej na pytania, m.in.:
- Co już wiemy, a czego jeszcze nie wiemy na temat wirusa, odporności i szczepień?
- Jakie jest ryzyko dla mnie, a jaka korzyść dla społeczeństwa? Czy podjęcie przeze mnie odrobinę większego ryzyka przełoży się na wymiernie większą korzyść dla całego społeczeństwa?
- Jak mogę ocenić moje indywidualne ryzyko powikłań przyjęcia i nie przyjęcia szczepionki uwzględniając m.in. mój wiek, zdrowie, odporność naturalną, itp.?
- O ile zaszczepienie dzieci i młodzieży zwiększy bezpieczeństwo już zaszczepionych dorosłych i ozdrowieńców?
- Czy masowe szczepienia doprowadzą do odporności sterylizującej? Czy będzie konieczność corocznych powtórek? Kto zapłaci za kolejne dawki?
Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za wspólne dobro, ale żeby zdecydować, czy podjęcie indywidualnego ryzyka X przełoży się na wymierną korzyść Y dla całego społeczeństwa, trzeba umożliwić swobodną i merytoryczną wymianę poglądów.
Tymczasem jedyne, z czym mamy do czynienia, to walenie “hołoty” po łbach i wyzywanie ludzi od ciemnogrodu. A może jednak “lud” po prostu zachował odrobinę instynktu samozachowawczego i słusznie powątpiewa w autorytatywne opinie butnych ministrów, profesorów, lekarzy i polityków?
Niezamierzone konsekwencje doraźnych działań
Zgoda społeczna na wprowadzenie przepustek sanitarnych w sytuacji, kiedy nie są one absolutnie konieczne, otwiera furtkę do jeszcze większej intruzji państwa i korporacji w życie obywateli.
Jaką mamy gwarancję, że w jakiejś formie te przepustki z nami nie zostaną? Jaką mamy pewność, że nie przepoczwarzą się w obowiązkowe dowody biometryczne sprzęgnięte z Twoją historią medyczną, płatnościami bezgotówkowymi, a w końcu systemem zaufania społecznego na modłę chińską?
Historia obfituje w przykłady “tymczasowych rozwiązań”, które zostały z nami na stałe, ot, choćby wzmożone kontrole na lotniskach po atakach terrorystycznych 9/11 albo podatek dochodowy, oryginalnie wprowadzany tymczasowo w Wielkiej Brytanii w 1799 roku celem finansowania wydatków wojennych.
Za moment nie wyjdziesz z domu bez smartfona. Smartfona, który gromadzi dane o Tobie w korporacyjnej chmurze i nie będziesz mieć na to żadnego wpływu, bo wyprodukowanie smartfona na szeroką skalę to nie takie hop-siup. A o omnipotencji korporacji mieliśmy okazję się przekonać, gdy Facebook, Twitter, Amazon, Apple i Google wymazały ex-Prezydenta USA z przestrzeni cyfrowej.
Co stoi na przeszkodzie, aby za kilka lat zmusić interwencjami behawioralnymi ludzi do przejścia na weganizm pod pretekstem, że jedzenie mięsa powoduje globalne ocieplenie i choroby serca? Śmieszne? Podatek cukrowy wprowadzono dosłownie przed chwilą, a po ulicach, rowerami i samochodami, jeżdżą “racjonalni” i wykształceni ludzie w maseczkach. Solo.
Nie mam wątpliwości, że duża część dziwactw, o których piszę powyżej, kiedyś nastąpi. Nieuchronność historii.
Pytanie, czy nastąpi to wtedy, gdy będziemy kulturowo i cywilizacyjnie wystarczająco dojrzali, aby zminimalizować wpływ niezamierzonych konsekwencji tych zmian na nasze życie? Czy lada moment, kiedy ze strachu jesteśmy gotowi oddać resztki długo zdobywanych przez naszych przodków swobód obywatelskich?
Jak tu dotarliśmy?
Heurystyka dostępności polega na przypisywaniu większego prawdopodobieństwa zdarzeniom, które łatwiej przywołać z pamięci. Wynika ona z założenia, że to, co bez trudu przychodzi na myśl, musi być stosunkowo ważne. W konsekwencji mamy skłonność do formowania sądów i opinii na podstawie najświeższych dostępnych informacji.
“Łamiące newsy” w mediach mogą podsycać przykładowe uprzedzenia danej osoby poprzez powszechne i obszerne relacje z nietypowych wydarzeń, takich jak zabójstwa lub wypadki lotnicze, jednocześnie pomijając informacje o bardziej rutynowych, mniej sensacyjnych wydarzeniach, takich jak powszechne choroby lub wypadki samochodowe.
Na przykład, przeciętny odbiorca, z obawy przed katastrofą lotniczą, o której dopiero co usłyszał w telewizji, może zdecydować, że tym razem na wakacje pojedzie samochodem, całkowicie ignorując fakt, że prawdopodobieństwo śmierci w wypadku samochodowym jest niepomiernie większe od katastrofy lotniczej.
Teraz zastanówmy się, jaki wpływ na formowanie opinii i przesądów może mieć codzienne bombardowanie ludzi informacjami o każdym pojedynczym zakażeniu i zgonie na jedną tylko chorobę przez okrągły rok?
Czy jest możliwe, że uformowane permanentną propagandą społeczeństwa utknęły w sanitarnym zaszczuciu i nie są zdolne do spojrzenia na problem szerzej?
I dostrzeżenia, że najbardziej zaniedbanym czynnikiem zdrowotnym podczas tej pandemii jest nasz układ odpornościowy? Że w Polsce do 2020 r. co 9 minut umierał chory na niewydolność serca, czyli ok 2,5 razy częściej niż na COVID-19 od początku pandemii? Że w 2018 w Polsce było niemal 3 miliony dorosłych chorych na cukrzycę? Że ponad 31% dorosłej populacji walczy z nadciśnieniem tętniczym? Że mężczyźni od 45. roku życia umierają przede wszystkim na choroby układu krążenia, a kobiety w wieku 55-64 na nowotwory? Że ciężki przebieg COVID-19 u młodych może być w głównej mierze wyjaśniony schorzeniami towarzyszącymi otyłości?
A jeśli nie posiadamy chorób współistniejących to szansa, że umrzemy na COVID-19 wynosi mniej niż 0,1%?
Media robią to co robią media: grillują nośne i dochodowe tematy. Nie widzę tu ani cynizmu, ani spisku. Fakt, że różnym grupom interesu taki stan rzeczy pasuje, to zupełnie inna dyskusja. Niemniej, uważam, że więcej w tym wszystkim przypadku, złych decyzji, tchórzostwa i głupoty, a mniej wielkich intryg i machinacji.
Ulegliśmy fałszywej narracji, że jedynym wyjściem z rzekomo tragicznej sytuacji spowodowanej przez wirusa (jak wiadomo to wirus pracuje w mediach i wprowadza lockdowny, a nie ludzie) jest przymusowe “wyszczepienie” wszystkich i wprowadzenie segregacji sanitarnej, która ma oddać ludziom poczucie bezpieczeństwa zagrabione przez nieodpowiedzialne rządy i media.
Poczucie bezpieczeństwa przed nieuchronnością prawdy o kondycji ludzkiej.
Prawdy, która głosi, że życie jest trudne i kończy się śmiercią.
__
Dzięki za racjonalny głos. Nie ma go w przestrzeni publicznej za dużo
Dziękuję za tak szerokie opracowanie i udostępnienie tej szczegółowej analizy z wnioskami, które w pełni akceptuję.
Polecam każdemu do zapoznania i polecania znajomym, bo do dużo faktów i wiedzy w jednym miejscu w tak istotnym współcześnie temacie i problemie.
Podpisuje się pod tym artykułem obiema rękami. 🙂
A jeśli media dostały dofinansowanie za niewypuszczanie pewnych niewygodnych informacji w świat? Grzegorz Płaczek pokazał za ile i które media w to weszły. Media są sprzedajne, a główne – szczególnie.