czlowiek.info

Czy międzynarodowe “paszporty szczepionkowe” mają sens?

Konieczność okazania dowodu szczepienia w podróżach międzynarodowych nie jest niczym nowym i nie powinna zaskakiwać. Do dziś, aby zostać wpuszczonym na terytorium niektórych państw, trzeba okazać na przykład dowód szczepienia na wirusa żółtej gorączki lub polio.

Sama idea certyfikatów odpornościowych nie jest zresztą nowa, bo funkcjonowała już od poł. lat 30. XX w. w ramach Międzynarodowej Konwencji Sanitarnej dot. żeglugi powietrznej podpisanej w Hadze, aby chronić lokalną ludność sygnatariuszy m.in. przed tyfusem czy cholerą.

Współcześnie, aby dostać się do niektórych państw, wymagane są wizy. Ot, jeszcze do niedawna Polacy, aby podróżować do USA, musieli otrzymać specjalne zezwolenie w Ambasadzie Stanów Zjednoczonych. Z kolei aby dostać się na terytorium Polski spoza UE, konieczne może być uzyskanie zezwolenia wstępu do Strefy Schengen.

Inną obawą związana z “paszportami” jest rosnąca inwigilacja. Jest to niestety nader wątły argument, ponieważ jeśli gdzieś lecisz, to musisz się wylegitymować na lotnisku dowodem osobistym lub tradycyjnym paszportem. W jaki niby sposób “paszport szczepionkowy” miałby ową inwigilację zwiększać? 

Dodatkowo, Twój smartfon zbiera o Tobie wystarczająco dużo informacji za Twoją zgodą. W razie konieczności można Cię namierzyć i bez kontroli na lotniskach. Wystarczy, że włączysz Mapy Google za granicą, aby znaleźć najlepszą pizzerię w mieście, albo zasugerujesz obserwującym na Instagramie, że masz bajeczne życie, a oni nie.

Czy wobec powyższych tzw. “paszporty” covidowe dla podróży międzynarodowych tworzą jakiś precedens, którego należy się obawiać? Moim zdaniem nie. Warto zauważyć, że kryteria, na których mają być oparte nowe przepustki międzynarodowe, będą przypuszczalnie bardziej klarowne niż niektóre powody odmowy wydania wiz, np. brak wiarygodnego uzasadnienia podróży.

Suwerenne państwa mają prawa ograniczać wjazd na własne terytorium wedle uznania. I dzięki Bogu.

Jednak zupełnie inną kwestią jest, czy “paszporty” covidowe mają jakikolwiek sens w podróżach międzynarodowych.

Czy międzynarodowe “paszporty szczepionkowe” mają sens?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy wpierw ustalić, jakie paszporty i w jakich okolicznościach. Weźmy na przykład tzw. europejski Cyfrowy Zielony Certyfikat (CFC), który będzie dowodem na to, że dana osoba:

  1. została zaszczepiona przeciwko COVID-19, 
  2. uzyskała negatywny wynik testu na obecność koronawirusa (PCR lub szybki test antygenowy),
  3. wyzdrowiała po COVID-19. 

Przy uzasadnionym założeniu, że szczepionka i przechorowanie zwiększają odporność i zmniejszają transmisję w dużym lub znacznym stopniu (ale nie całkowicie), certyfikaty mogą być pomocne w zarządzaniu liczbą zakażeń i/lub hospitalizacji w państwach o niskim odsetku zaszczepionych lub ozdrowiałych osób w populacji, pod warunkiem, że państwa te decydują się na otwarcie granic dla “opaszportowanych” przyjezdnych.

Z drugiej strony, certyfikaty będą całkowicie bezużyteczne w państwach, w których odsetek zaszczepionej i ozdrowiałej populacji jest wysoki. Takie państwa nie powinny się przejmować, czy przyjezdni roznoszą wirusa. W przeciwnym wypadku, jaki byłby sens masowych szczepień?

Sytuacja, w której paszporty nie mają absolutnie żadnego sensu, jest okres letni. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że SARS-CoV-2, tak jak inne znane ludzkie koronawirusy, jest wirusem sezonowym, a więc mniej więcej od czerwca do września, choćby ludzie codziennie chodzili do lasu, fryzjera i na siłownię, nie będzie 4 fali, którą oczywiście straszy się na lewo i prawo. Tymczasem do września grupy ryzyka powinny być już zaszczepione na tyle gęsto, że 4 fala z tsunami powinna zamienić się w zmarszczkę na wodzie tym samym znosząc sensowność “paszportów”.

Oczywiście można tutaj generować szereg argumentów typu “przezorny zawsze ubezpieczony”, “wszystkiego jeszcze nie wiemy”, “wirus mutuje”, itd., ale te argumenty działają w dwie strony: jeśli wszystkiego nie wiemy, wirus mutuje i zaszczepieni lub ozdrowieńcy mogą nadal masowo zarażać, to jaki jest sens paszportów vel certyfikatów?

Warto dodać, że koncepcja CFC – w odniesieniu do podróży międzynarodowych tylko i wyłącznie (!) – nie jest wcale taka głupia, bo każde państwo będzie mogło wedle własnego uznania określić, czy wymagać certyfikatów, a jeśli tak, to w jakim stopniu. Niewątpliwie pozwoli to zniwelować chaos, który panował w podróżach międzynarodowych przez ostatni rok.

Na przykład, część państw, w zależności od własnych potrzeb, może honorować tylko szczepienia, inne – szczepienia i przeciwciała, a jeszcze inne mogą całkowicie znieść konieczność okazywania certyfikatów.

W praktyce, moim zdaniem – na zasadzie konkurencji wolnorynkowej – państwa będą raczej dążyły do redukowania wymogów i restrykcji, aby zachęcać do odwiedzin, które stymulują gospodarkę państwa docelowego. Z tej przyczyny myślę też, że certyfikaty bardzo szybko wyjdą z użytku w strefie Schengen.

Podsumowując, “paszporty szczepionkowe” dla podróży międzynarodowych mogą mieć praktyczne zastosowanie w kontroli zachorowań i hospitalizacji w okresach wzmożonej aktywności wirusa, czyli w okresie jesienno-zimowym, a ich wprowadzenie nie jest bezprecedensowe.

Jednak zupełnie inną kwestią jest tzw. segregacja sanitarna wewnątrz państwa. O tym szerzej piszę tu: https://czlowiek.info/segregacja-sanitarna-niezdrowe-lekarstwo-na-strach-przed-rzeczywistoscia/

Adam J. Wichura

Adam J. Wichura

Psycholingwista specjalizujący się w technikach obrony przed manipulacją, perswazją i propagandą. Zawodowo - ekspert marketingu cyfrowego. Zadeklarowany racjonalista, sceptyk i niezadeklarowany stoik. Ukończył językoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim.

Dodaj komentarz