Jakiś czas temu pisałem, że nie ma nic gorszego, niż niemożność podjęcia decyzji, ponieważ złe decyzje uczą, czego nie opłaca się lub nie wolno robić, a brak decyzji nie uczy niczego. Są jednak sytuacje, w których jesteśmy postawieni przed pozornym wyborem mniejszego lub większego zła i wtedy nierzadko bezrefleksyjnie wybieramy jedno z nich.
Co ciekawe, tłumaczenie złych wyborów brakiem alternatywy weszło nam tak mocno w krew, że stało się niemalże aksjomatem, z którego chętnie korzystamy, gdy potrzebujemy szybko i bezboleśnie umotywować własne działanie. Jasne, zdarzają się w życiu sytuacje, kiedy faktycznie zostajemy postawieni pod ścianą i wtedy jedyne, co nam zostaje, to pogodzić się z losem. Dotyczy to szczególnie osób ciężko chorych, dla których wybór ogranicza się do formy zakończenia swojej przygody z doczesnością.
Większość z nas jednak nie ma tego problemu, co nie przeszkadza nam w chodzeniu na skróty, gdy dokonanie wyboru wiąże się z ponadprogramowym wysiłkiem. Nie chcę nikogo oskarżać o lenistwo, ale prawda jest taka, że jesteśmy biologicznie zaprogramowani, aby unikać niepotrzebnego wysiłku, a wobec agresywnego zalewu informacji i bodźców, nie mamy fizycznej możliwości ważenia wszystkich „za” i „przeciw” przed podjęciem najlepszej decyzji.
Czy jest to dla nas dobre? Odpowiedź na to pytanie też nie jest jednoznaczna. Jest wiele prawdy w powiedzeniu, że nieświadomość to błogosławieństwo i łatwiej żyje się, gdy nie wnikamy za bardzo w materię spraw. Pielęgnując swoją niewiedzę i uprzedzenia można przejść przez życie w relatywnym szczęściu i nawet nie zdawać sobie sprawy, że mogliśmy zrobić coś więcej dla siebie, rodziny i świata, gdybyśmy tylko poświęcili trochę więcej czasu na przemyślenie niektórych decyzji. Skoro jednak suma naszego zadowolenia netto jest dodatnia, to tak właściwie po co cokolwiek zmieniać?
Sam sobie często zadaje to pytanie i nadal nie znam na nie odpowiedzi.
Zakładając jednak że w życiu chodzi o coś więcej niż tylko o usilne dążenie do szczęścia, to wybierając „mniejsze zło”, można powiedzieć, tak naprawdę wybieramy większe zło. Dlaczego? Ponieważ wybór mniejszego daje nam poczucie, że dokonaliśmy słusznego wyboru (bo innego nie było, tak?) i ściąga z nas odpowiedzialność za jego rezultaty. Co więcej, dokonując takiego wyboru nierzadko wydaje nam się, że mamy kompetencje i moralne prawo do oceny osób, które wybrały „większe zło”, mimo że konsekwencje obu wyborów na dłuższą metę mogą być dokładnie takie same.
Nie powiem Wam, jak podejmować dobre decyzje, bo tego uczymy się całe życie na bazie swoich i w mniejszym stopniu cudzych doświadczeń. Co mogę zaproponować, to określenie priorytetów i inwestowanie czasu i uwagi tam, gdzie faktycznie są one potrzebne.
Ale jak ustalić, co jest nam potrzebne lub co jest dla nas ważne?
Dobrym rozwiązaniem będzie zadanie sobie szeregu pytań dotyczących problemu zaczynając od najbardziej ogólnych do szczegółowych. Może to wyglądać tak:
1. Co jest moim głównym celem w życiu? Odp.: zadowolenie.
2. Jakie zatem warunki muszą zostać spełnione, abym był zadowolony? Odp.: pieniądze, miłość, samorealizacja.
3. Które z tych warunków są najważniejsze? Odp.: pieniądze.
4. Skąd wziąć pieniądze? Odp.: z pracy, a więc muszę znaleźć dobrą pracę.
5. Czy praca musi sprawiać mi radość? Odp.: niekoniecznie – zarobki są ważniejsze.
6. Jakie warunki muszę spełnić, aby znaleźć dobrze płatną pracę? Odp.: wyjechać do większego miasta.
7. Nie chcę wyjeżdżać do większego miasta. Dlaczego? Odp.: bo tu mam znajomych, boję się, za dużo zachodu z przeprowadzką, nie lubię miasta.
8. Co jest zatem dla mnie ważniejsze lub co może dać mi większe zadowolenie na dłuższą metę: życie na obecnym poziomie, ale w miejscu, które daje mi komfort czy zmiana swojego życia o 180 stopni i potencjalnie wyższy poziom życia i zadowolenia w perspektywie czasu? Odp.: zmiana swojego życia.
9. To dlaczego tego nie robisz? Odp.: bo się boję zmiany, nie chce mi się, nie mam pieniędzy.
I tak dalej. Każde z powyższych pytań można rozbić na jeszcze bardziej szczegółowe pytania, co siłą rzeczy wydłuża cały proces introspekcji, ale na tym właśnie powinno to polegać: drążyć, aż dotrzemy do źródła.
Nie wspomniałem, że całe to drążenie powinno odbywać się w oderwaniu od emocji. Jeśli pytamy, co jest dla nas ważne, niezbędne jest zerknięcie wstecz i przemyślenie, co na poszczególnych etapach życia sprawiało nam radość, a czego brak powodował smutek. Patrzenie na swoją przyszłość pod kątem emocji doświadczanych w czasie dokonywania wyboru spowoduje, że decyzję podejmiemy pod wpływem tej emocji.
A podejmowanie decyzji pod wpływem emocji jest zawsze złe, bo emocje się zmieniają z dnia na dzień, a wraz z nimi zmieniają się nasze tymczasowe potrzeby.
Wracając do beznadziejnych alternatyw, gdy wydaje nam się, że postawiono nas przed wyborem między dżumą a cholerą, zastanówmy się na spokojnie, czego tak właściwie potrzebujemy i w jaki sposób możemy to najefektywniej (nie oznacza najszybciej!) osiągnąć. Czasem lepiej decyzję odłożyć na później lub poczekać na otwarcie się nowych możliwości, niż inwestować w półśrodki, bo chwila tego wymaga.
Jeśli nadal mamy problem z dostrzeżeniem innych wyjść, całkiem możliwe, ze przyjęliśmy zbyt wąską optykę sytuacji. Warto sobie wtedy uświadomić, że wybór, który przed nami stoi, jest trudny, ponieważ ogranicza się do tego, co jest nam znane. Wtedy mądrze jest popatrzeć na swoje życie z perspektywy nieznanego.
Wyjście poza własną strefę komfortu, wbrew temu, co lubią mówić mówcy motywacyjni i innej maści kołcze, to najtrudniejsza rzecz na świecie i nie wystarczy po prostu zacząć robić rzeczy, których wcześniej nie robiliśmy. Gdyby to było takie łatwe i zależało wyłącznie od motywacji, to wszyscy bylibyśmy ludźmi sukcesu. Wykraczanie poza horyzonty bowiem to proces, który trwa całe życie i wymaga ciągłej odwagi do stawania się kimś nowym.
A przecież nikt (tak, uogólniam) nie lubi zmian. Cytując wybitnego pisarza Isaaca Asimova, „każdy system […] który pozwala ludziom wybierać sobie przyszłość, skończy się wyborem bezpieczeństwa […] wykluczającego zdobycie gwiazd”.
I nie ma w tym nic złego. Naturalne jest, że wolimy bezpieczeństwo i przewidywalność (na dłuższą metę), a wykraczanie poza własną strefę komfortu wiąże się z rezygnacją z bezpieczeństwa. Jednak tutaj docieramy do kolejnego problemu, którego rozwiązanie niejako zaprzecza wielu rzeczom, o których pisałem wcześniej.
Bezpieczeństwo nie jest dane.
Jeśli żyjemy w przeświadczeniu, że ktoś inny (może z wyjątkiem mamy i taty) zapewni nam bezpieczeństwo niczego w zamian nie oczekując, to na pewnym etapie życia z pewnością przekonamy się, że byliśmy w błędzie.
O bezpieczeństwo trzeba bowiem walczyć każdego dnia, a wykraczanie poza własne horyzonty jest jednym z elementów, które znacząco ułatwiają tę walkę.
Alternatywą jest dżuma lub cholera.
Co wybierzesz?
Add comment