Z poczuciem własnej wartości jest jak z kofeiną – łatwo je przedawkować i stracić kontrolę nad sobą. Tak jak nadmiar kofeiny spowoduje drgawki i nadpobudliwość, tak samo nadmiar poczucia wartości doprowadzi do utraty kontroli nad własnymi oczekiwaniami i zachowaniami – zarówno w skali mikro jak i makro. A rezultat może być dwojaki – albo my zrezygnujemy z tego, co naprawdę jest wartościowe, albo to, co jest wartościowe zrezygnuje z nas. Zanim się spostrzeżemy, będzie za późno.
Dlatego warto podchodzić z dystansem do wszelkich poradników kanapowych ludzi sukcesu, których poczucie wartości uzależnione jest od tego, czy są w świetle reflektorów. Albo przynajmniej Waszego zainteresowania. Tyczy się to również mnie, dlatego czytając wszystko, co mam do powiedzenia poniżej, zachowajcie krytyczny umysł i nie przyjmujcie niczego na wiarę. Analizujcie.
Jak przeliterować „poczucie własnej wartości”
Zacznijmy od tego, że wysokie poczucie własnej wartości graniczy przede wszystkim z arogancją. I jest to granica niezmiernie wątła, słabo strzeżona, właściwie niewidoczna. Ciężko jest jednoznacznie stwierdzić, czy ktoś jeszcze jest pewny siebie czy już zwyczajnie postradał rozumy. Z reguły gdy jesteśmy w stanie stwierdzić to drugie, jest już za późno. Niestety osoby z przerostem ego cieszą się dużym posłuchem, ponieważ potrafią doskonale maskować własne słabości. Co więcej, nierzadko darzymy ich tak wielkim autorytetem, że przymykamy oczy na symptomy zepsucia wskazujące, że pewność siebie, o której prawią, jest na grząskim gruncie wzniesiona.
Później odpalamy komputer i dowiadujemy się, że nasz autorytet a) popełnił samobójstwo, b) został zwinięty przez Policję za pobicie, c) walczy z nałogami. I wtedy cały nasz światopogląd lega w gruzach, wszak tacy piękni, powabni i pełni radości byli, a w tak podły sposób skończyli. Stare przysłowie, że nie wszystko złoto, co się świeci, zawiera istotę problemu i jednocześnie najdoskonalszą poradę dla wszystkich amatorów sukcesu.
Jak więc literować ‘poczucie własnej wartości’? O tak: P-O-K-O-R-A.
Nie zaczynaj od tyłka strony
Poczucie własnej wartości, jeśli nie ma być jak nadymany balonik, musi być budowane na twardym gruncie. W skład tego gruntu powinny wchodzić:
– empatia, czyli zdolność stawiania się w butach innych i wynikająca z niej życzliwość;
– zdrowy samokrytycyzm, czyli umiejętność patrzenia na siebie z dystansu;
– ukierunkowanie, czyli poczucie własnej wartości nie powinno być celem tylko rezultatem.
Zaczynając pracę w kontrze do tych trzech fundamentów narażamy się na:
– krzywdzenie siebie poprzez krzywdzenie innych (życzliwość wobec innych jest jednym z czynników w naturalny sposób poprawiających samopoczucie);
– powielanie tych samych błędów poprzez wypieranie odpowiedzialności za rezultaty własnych wyborów;
– manipulacje ze strony osób, które twierdzą, że dzięki ich doskonałym trikom osiągniesz sukces (wszak Twoim celem jest osiągnięcie wysokiego poczucia własnej wartości, czyli nic konkretnego).
Powyższe postawy zbiorczo nazywam pokorą, ponieważ wszystkie trzy wymagają świadomości, że jesteśmy tylko (lub aż!) ludźmi i w naturze naszej jest popełnianie błędów. Brak tej świadomości prowadzi do nieuchronnego poczucia bezbłędności, nieuzasadnionej wyjątkowości, roszczeniowości i w konsekwencji – stagnacji lub autodestrukcji.
Docieranie do źródła własnych problemów
Niskie poczucie wartości może mieć różne podłoża. Często otrzymujemy je w prezencie już w dzieciństwie i później borykamy się z jego manifestacjami jako dorośli. Nierzadko nawet nie zdajemy sobie sprawy, że zmienne nastroje czy wybuchy złości w stresujących sytuacjach są spadkiem po ciężkich przeżyciach w dzieciństwie albo jeszcze gorszych zaniedbaniach emocjonalnych ze strony rodziców. Niską samoocenę można nabyć właściwie w każdym wieku, jeśli będziemy przez długi czas wystawieni na czynniki podające w wątpliwość wartości, które dotychczas stanowiły o spójności naszego wyobrażenia o świecie. Opresyjny partner, porażki w pracy, problemy finansowe czy zwyczajny nadmiar wolnego czasu – wszystkie mogą w końcu doprowadzić do tego, że zakwestionujemy swoją wartość i zaczniemy szukać strategii kompensacyjnych (np. przygodny seks, używki, łamanie norm, agresja, apatia, izolacja, etc.).
Aby dotrzeć do źródła problemów z niską samooceną, konieczne jest nauczenie się introspektywnego patrzenia na własne stany emocjonalne lub wizyta u specjalisty, który zrobi to za Was. Pewnie widzieliście kiedyś amerykański film, w którym pacjent leży wygodnie na skórzanej kanapie i opowiada o swoim życiu, a terapeuta od czasu do czasu zadaje na pozór wyjęte z kapelusza pytania. To jest właśnie introspekcja, tylko że wspomagana. Więcej o tym, jak to działa przeczytacie w moim wcześniejszym artykule “Zrozumieć siebie…“.
Bądźmy jednak uczciwi – mało kto ma na tyle odwagi i samozaparcia, aby wyciągać trupy z emocjonalnej szafy. Najczęściej robimy to dopiero wtedy, gdy nie mamy już innego wyjścia i lądujemy na terapii – w instytucji bądź u przyjaciela. Nie ma co ukrywać, że docieranie do źródła wymaga wysiłku (wszak najpierw trzeba wiosłować pod prąd, a później wspinać się pod górkę, z której sączy się strumyk), a ludzie wysiłku nie lubią, dlatego bez względu na to, czy podejmiecie wyzwanie i skonfrontujecie własne demony, jest kilka rzeczy, które możecie zrobić „przy okazji”, aby zbudować przyczółek do dalszych wypadów na twierdzę wroga.
Po pierwsze…
Pierwszą z nich jest znalezienie sobie prywatnej przestrzeni dla samorealizacji. Wielu z nas czuje się do niczego, bo ma poczucie, że nic nie osiągnęła. Wielu z nas z kolei mimo osiągnięć czuje, że zmierza donikąd, ponieważ sukcesy (np. zawodowe) nie odpowiadają na nasze realne potrzeby życiowe. Mówienie, aby robić to, co się kocha, będzie tutaj ogromnym nadużyciem, a niestety często usłyszycie taką poradę od przeróżnych ekspertów ds. szczęścia. Kochać można przecież jeść, grać w gry komputerowe, oglądać Ligę Mistrzów, szydełkować czy notorycznie uprzykrzać innym życie.
Grunt, aby postawić sobie cel, którego skuteczne zrealizowanie da nam poczucie przełamania bariery. Może to być malutki cel. Maciupeńki. Ale nawet najmniejszy krok, jeśli prowadzi dokądkolwiek, potrafi uruchomić całą kaskadę pozytywnych wrażeń. Czym może być taki cel? Czymkolwiek, co uważasz za ważne dla siebie! Wytrzymanie tygodnia bez czekolady wobec nadwagi, wycieczka rowerem za miasto w obliczu fatalnej kondycji, nauczenie się 10 nowych słówek obcego języka, napisanie dwóch fajnych wersów nowego wiersza, odezwanie się do starego przyjaciela czy nawet złamanie rutyny sobotnich wieczorów i zrobienie czegoś innego niż dotychczas. A gdy zobaczysz, że da się zrobić jeden mały kroczek, to skorzystaj z chwilowej erupcji motywacji i zrób kolejny mały kroczek. Po kilku tygodniach z satysfakcją uznasz że dziesięć małych kroczków to 3 wielkie.
Po drugie…
Staraj się unikać towarzystwa ludzi, którzy ciągną Cię na dół i porozmawiaj z kimś, komu ufasz. Na pewno masz jakieś zalety. Poważnie, to nie science-fiction. Niska samoocena powoduje, że nie potrafimy obiektywnie określić własnych mocnych stron, a wszystkie, o których kiedyś tam słyszeliśmy od pani w szkole czy od mamy, wydają nam się niespecjalnie atrakcyjne, bo opinia mamy czy pani w szkole nie jest dla nas wystarczająco „poważna”. Wiadomo, dla mamy wszystko jest zaletą a pani to pani.
Celem nie jest doskonałość. Nie musisz się na wszystkim znać, aby być wartościową osobą. Ba, możesz się nie znać na większości rzeczy, ale grunt, aby nie robić sobie z tego powodu seansów samobiczowania. Mocną stroną może być wszystko: analityczny umysł, cierpliwość, zdolność zjednywania sobie ludzi, wzbudzanie zaufania, pokora, krytyczne myślenie, duża wyobraźnia, zapał do pracy, skrupulatność, punktualność, otwarty umysł. Odkryj to i zbuduj wokół tego całą resztę. Później, gdy ktoś Ci zasugeruje, że jesteś do niczego, przypomnij sobie o swoich zaletach i wszystkim, co udało Ci się osiągnąć dzięki nim. I nie muszą to być osiągnięcia z pierwszej strony Forbesa. Wychowanie kulturalnego potomstwa jest większym osiągnięciem, niż zbudowanie Microsoftu. Tylko nikt Ci o tym nie powie, bo to mało medialne aspiracje.
Po trzecie…
Praktykuj wdzięczność i pomagaj słabszym.
Lubię Twoje teksty. Są interesujące i niosą ze sobą przekaz 🙂
Co do tematu, ja zaczęłam pracować nad poczuciem własnej wartości kilka lat temu, po kolejnych małych porażkach. Wciąż pracuję nad sobą, bo “ulepszanie” własnego ja jest kluczem do celu.
Teraz biorę pod uwagę opinię innych ludzi, ale nie podążam ślepo za ich opinią. Staram się być miła i empatyczna, choć nie zawsze jest łatwo. Oraz przykrym jest dla mnie fakt, że coraz mniej ludzi posiada, bądź chociaż wie co to empatia.
Pozdrawiam
Niestety media w dużej mierze odpowiadają za obecną znieczulicę…
Muszę przyznać rację. Media mają dużą władze, a ludzie są zaślepienie.
Pamiętam jeszcze czasy bez telefonòw, laptopòw, internetu i całej reszty. Były piękne.
Kiedyś była między ludźmi komunikacja. Teraz mamy komunikatory, a komunikacja coraz słabsza.
Co do pierwszego punktu, to nie nie potrafię do tego podejść tak pozytywnie, jak to się wydaje. (Nie)stety jestem ostatnio na takim etapie “małych osiągnięć” i “małych zmian”. Skończyłam weekendowy kurs księgowości i pojawił się u mnie “nadmiar” wolnego czasu. Z tej racji zapisałam się na warsztaty z tematyki, którą lubię, ponadto chodzę raz w tygodniu na siłownię a i co drugi weekend wychodzę gdzieś ze znajomymi. Brzmi pozytywnie? Niestety jestem tym okropnie PRZEMĘCZONA. Każdy taki mały krok dla mnie to okropny wysiłek, okropnie ciężko jest wyjść ze swojej “strefy komfortu”, poświęcić czas na coś, czego nie jest się pewnym, czy to rzeczywiście sprawia przyjemność. Ale siedzenie w domu też nie jest satysfakcjonujące, a bywa też bardziej destruktywne. Jak tu odnaleźć siebie?
Myślę, że problem wynika przede wszystkim z różnego rozumienia pojęć. Wykraczania poza strefę własnego komfortu wcale nie oznacza robienia rzeczy, na które mamy metaforyczną alergię (oczwiście dopóki nie spróbujemy, to się nie dowiemy, czy faktycznie mamy alergię). W moim odczuciu i zgodnie z moimi doświadczeniami chodzi raczej o przekraczanie granic, które dzielą nas od realizacji konkretnego kierunku. Brzmi jak truizm, ale działania powinny być skrojone na miarę naszych potrzeb, możliwości i doświadczeń.