Znajomi i mniej znajomi zadają mi często pytanie, dlaczego ludzie są wiecznie skonfliktowani i nie potrafią dojść do porozumienia. Wtedy też pada sugestia, że gdyby „chociaż trochę pomyśleli”, to nie mielibyśmy tylu problemów na świecie.
Moja pierwsza myśl w takich sytuacjach zawsze sprowadza się do słynnego: „Bądź zmianą, którą chcesz ujrzeć w świecie”. Niestety, ale wszyscy, którzy zadawali mi to pytanie, nie byli w stanie wymienić jednej rzeczy, którą zrobili, aby zmienić to, co im nie odpowiadało. Wymówek słyszałem bez liku – począwszy od tradycyjnego „nic się nie zmieni” lub „nie da się”, a skończywszy na „nie mam czasu” oraz „przecież to idioci”.
Odpowiadając jednak na pytanie, dlaczego ludzie są skonfliktowani i nie potrafią dojść do porozumienia, upatruję jako przyczynę dwie podstawowe kwestie:
1) biologiczną potrzebę przynależności do grupy,
2) błędy poznawcze utrudniające ocenę rzeczywistości.
Jesteśmy ucywilizowanymi troglodytami
Niezależne myślenie praktycznie nie istnieje. To taka figura myślowa, dzięki której czujemy się raźniej z własną niekompetencją. Mamy bowiem biologiczną potrzebę przynależności, bez której byśmy prawdopodobnie nigdy nie przetrwali czasów, gdy za mamutami ganiało się z maczugą. To powoduje, że nawet dziś podświadomie chodzimy na kompromisy światopoglądowe czy epistemologiczne (dociekanie prawdy i rozumienie pojęć) z tymi, do których nam bliżej, bo wierzymy, że „zgoda” zapewni bezpieczeństwo.
Innymi słowy – wyrzekamy się dążenia do prawdy, aby dostać w zamian bezpieczną rzeczywistość.
Trzeba zrozumieć, że rozwój cywilizacyjny i technologiczny w bardzo realnym sensie usunęły zagrożenia, które niegdyś zmuszały nas do trzymania się stada. Samotna jednostka może przetrwać bez pomocy innych, ponieważ nie grozi nam atak dzikiego zwierzęcia, jedzenie kupimy w sklepie, a na zimę odzienie dostarczy galeria handlowa. Jednak dziedzictwo biologiczne (miłość, prokreacja, bezpieczeństwo) jest tak silne, że nawet dziś chętnie podporządkowujemy się wąskim grupom oferującym atrakcyjną interpretację rzeczywistości.
Z trudem znajdziemy osobę, która nie utożsamiałaby się z jakąś ideologią, nurtem myślowym, opcją polityczną czy grupą społeczną. Jeszcze trudniej znaleźć osobę, która nie będzie przekonana, że jej poglądy są rezultatem świadomego i racjonalnego wyboru (oczywiście rzadko kiedy faktycznie tak jest). Sami zapewne utożsamiacie się z jakimś szerszym gronem ludzi (katolikami, ateistami, weganami czy vaginami, socjalistami, wolnościowcami, fanami Manchesteru czy Korony Kielce, etc.) i w codziennych rozmowach macie skłonność do przyklaskiwania, gdy padają wszelakie błyskotliwe opinie, np. mięsożercy to mordercy, Kukiz niech lepiej zajmie się śpiewaniem, trzeba opodatkować bogatych, wszyscy Muzułmanie to terroryści, Trump to agent Putina, polskie reggae powinno zostać zdelegalizowane (z tym ostatnim akurat się zgodzę). Zaryzykuję stwierdzenie, że najczęściej bez zastanowienia się, czy te opinie mają jakiekolwiek odzwierciedlenie w faktach lub sens.
Też mi się to zdarza. Taka zgoda z „mocnym” poglądem poprawia nastrój, bo daje poczucie wyższości nad „planktonem intelektualnym” – trumpami, Muzułmanami, lewakami, kukizami i pisiorami, weganami i inną hołotą, która „nie używa mózgu”. Generalnie nad wszystkimi, którym zdarzyło się spoglądać na nas zza linii demarkacyjnej odwiecznego teatru wojennego konfliktujących światopoglądów.
W ten sposób chętnie słuchamy aktorów, reżyserów, polityków czy inne osoby o dużym autorytecie wynikającym z ich popularności. Bo z czegoż by innego? Jakie podstawy ma aktor do wypowiadania się na temat ekonomii? Dlaczego Miley Cyrus albo Jay Z ni z gruszki ni z pietruszki stają się ekspertami od geopolityki czy polityki społecznej? Dlaczego Pan Hołdys czy Saramonowicz cieszą się tak ogromnym posłuchem, mimo że większość ich wypowiedzi na tematy społeczne to wyciągnięte z kapelusza dyrdymały?
Właśnie dlatego, że potrzebujemy się utożsamiać z jakąś grupą ludzi, której udzielamy mandatu prawdy. Oszczędza nam to wysiłku, który w każdym innym wypadku trzeba by włożyć w zdobywanie wiedzy, analizowanie informacji czy wchodzenie w konfrontację z innymi. To nie są rzeczy aż tak przyjemne, szczególnie, jeśli większość życia gania się do pracy za psie pieniądze, a wieczorem pozostaje już tylko chęć, aby się upić. Gorzej, jak na zaniedbania intelektualne pozwalają sobie osoby, które nie tylko czas posiadają, ale też uważają się za przedstawicieli tej „lepszej” części społeczeństwa.
Myślenie to nie piknik
Nasze myślenie jest skażone niezliczonymi błędami poznawczymi, które – nomen omen – pozwoliły nam przetrwać w buszu i dotrzeć do miejsca, w którym dziś się znajdujemy. Mimo że fizycznie wyszliśmy z tego buszu i wznosimy cudowne budowle, to sposób, w jaki przetwarzamy rzeczywistość, utknął gdzieś na etapie lepianek rozsądku i kurhanów absurdu.
Oto niektóre z błędów, które kładą się cieniem na naszym myśleniu:
1. Oczekiwania wpływają na to, co widzimy, a co uchodzi naszej uwadze, np. cały liberalny świat był tak przekonany o wygranej Clinton, że kompletnie nie dostrzegli nastrojów społecznych w USA. Dokładnie to samo miało miejsce przed wyborami w ubiegłym roku w Polsce.
2. Ludzie kłamią, koloryzują, przeinaczają rzeczywistość – świadomie i nieświadomie. Mózg ludzki jest tak skonstruowany, aby minimalnym kosztem osiągać jak najlepsze wyniki. Dlatego np. często przeceniamy swoje kompetencje, a gdy zrobimy coś źle, szukamy winnych wszędzie tam, gdzie nas nie ma.
3. Ludzie boją się zmiany. Zmiana oznacza destabilizację, stres, zagrożenie, dlatego tak szybko nasze spojrzenie na świat cementowane jest przez ideologie, dogmaty, nurty myślowe, środowisko, przyzwyczajenia. Przeprowadzka, zmiana pracy, wyjazd na wakacje, wybory parlamentarne, szeroko rozumiana odmienność – te wszystkie rzeczy generują stres, który może odwodzić nas od działania. Chętnie wchodzimy między wrony i kraczemy jak one.
4. Unikamy złożoności i skomplikowania, a więc z reguły wybierzemy te produkty, poglądy czy czynności, które szybko dostarczą nam endorfin (fenomen bezmyślnego zmieniania tapety na pulpicie przez godzinę lub scrollowania Facebooka w nieskończoność, ale też szeroko rozumiany populizm w polityce).
5. Podatność na fałszywą argumentację: a) Jaś nie ma racji, bo jest lewakiem, b) Gosia nie ma racji, bo się kiedyś pomyliła, c) Krysia ma rację, bo jest znana i lubiana, d) Pogląd jest słuszny, bo większość tak uważa, e) Nowoczesne jest lepsze/gorsze, f) Tradycyjne jest lepsze/gorsze, g) Ten sam argument jest dobry i zły w zależności od punktu siedzenia, etc.
6. Brak czasu na ciągłe weryfikowanie informacji. Siłą rzeczy czasem musimy (?) wziąć coś na wiarę.
7. Jesteśmy istotami emocjonalnymi, a emocje zmieniają kierunek myślenia najbardziej racjonalno-sceptycznej osoby.
Mądrość to ciągłe stawanie się
Świat można zmienić. Przynajmniej odrobinę. Jednak aby to uczynić, trzeba zacząć od nas samych. Czy jest lepsza forma przekazywania dobrych wartości jak przez przykład?
Jeśli nie wiesz, jak zacząć, polecam mój wstęp do krytycznego myślenia: Rzecz o utraconej potrzebie rozumienia otaczającej nas rzeczywistości i braku zdolności krytycznego myślenia.
A gdy już przebrniesz przez ten skądinąd krótki tekst, zerknij tu: 8 sposobów na bycie mądrzejszą osobą.
I nie poddawaj się!
Bo jeśli praca nad sobą nie jest warta Twojego zachodu, to co jest?
6+
W skali? 😉
Pełna zgoda. Powiedziałabym tylko, że mądrość to umiejętność korzystania z nabytej wiedzy. Stawanie się to konsekwencja.
Zgoda 🙂
“Weganami czy vaginami”…
Co ma na celu zestawienie tych słów? Odzwierciedla to pogląd autora o weganizmie, pewnej grupie weganów lub ich ogółu?
Właściwie tak mi się napisało. Sam jestem zwolennikiem zdrowego odżywiania i przez pewien okres nawet zdarzyło mi się być wegetarianinem 🙂 Jeśli uraziłem – przepraszam.