Jeśli kiedyś zastanawialiście się, dlaczego chwilę po wyjściu na mróz odczuwacie ciśnienie w pęcherzu grożące eksplozją, mimo że przed opuszczeniem mieszkania załatwialiście najbardziej podstawowe potrzeby fizjologiczne, to teraz macie szansę się dowiedzieć. Jeśli się nie zastanawialiście, to też się dowiecie.
Otóż, jedna z wiodących teorii na ten temat obarcza winą za wszystko tzw. zimną diurezę.
A cóż to takiego?
Gdy jest chłodno, nasze ciało próbuje zminimalizować utratę ciepła poprzez zwężenie naczyń krwionośnych i redukcję dopływu krwi do skóry oraz najbardziej narażonych na utratę ciepła części ciała – kończyn. Podejrzewam, że z tego też powodu w zimie pierwsze odmarzają nam palce. Proces ten – zwężania naczyń krwionośnych – nazywa się fachowo wazokonstrykcją. Niestety, zwężone naczynia krwionośne powodują wzrost ciśnienia krwi, ponieważ ta sama ilość krwi zmuszona jest poruszać się w mniejszej przestrzeni. Aby wyregulować ciśnienie krwi, nerki filtrują ją z nadmiarów płynu, aby tym samym zmniejszyć jej objętość. Gdy pęcherz wypełnia się nadmierną ilością płynu, odczuwamy potrzebę zrobienia siusiu. Ponieważ pęcherz jest jednym z ujść ciepła z organizmu, picie wody będąc na mrozie może powodować wychłodzenie się organizmu. Pamiętajcie – jeśli będziecie zagrożeni hipotermią, nie pijcie.
Jak zapobiec zimnej diurezie? Jedno z dosyć starych, ale często cytowanych badań [1], dowodzi, że rozwiązaniem jest umiarkowany wysiłek fizyczny na mrozie.
W lecie, z kolei, mamy odwrotną sytuację. W procesie tzw. wazodylatacji nasze ciało dąży do schłodzenia się wyrzucając ciepło przez skórę, czego rezultatem jest pocenie się jak tzw. świnia. Aby to sprawdzić na własnej skórze, wystarczy przejechać się starym warszawskim tramwajem w środku lata. Krakowski też może być. Wraz ze wzrostem temperatury rozszerzają się naczynia krwionośne zwiększając przepływ krwi. Gdy krew spotyka się z powierzchnią skóry, nadmiar wody z krwi wyparowuje chłodząc skórę.
Voilà.
Add comment