Czy role społeczne są komuś do szczęścia potrzebne? Czy świat byłby lepszy, gdyby rządziły nim kobiety? Czy za wszelkie zło świata odpowiadają męscy szowiniści? W końcu – czy patriarchat to sztuczna forma opresji narzucona ludzkości przed wiekami? Powyższe pytania spędzają sen z powiek wszystkim współczesnym intelektualistom. Kobiety beta martwią się, że Europejki mają gorzej niż sezonowe pracowniczki w Arabii Saudyjskiej, a samce omega z kolei podnoszą larum, że „wypuszczenie kobiety z kuchni” oznacza upadek wszelkich norm i koniec cywilizacji jaką znamy.
Żarty na bok. Temat jest poważny.
Współczesna debata na temat ról społecznych jest bez sensu z dwóch powodów: pierwszy to mylenie przyczyny ze skutkiem, czyli twierdzenie, że role to produkt kulturowej „opresji”, a drugi – pogląd, że natura jest nieomylna, a więc tradycyjne role społeczne są niezbędne dla przetrwania ludzkości.
Poniżej postaram się wykazać, dlaczego powyższe twierdzenia nie należą do najtrafniejszych.
Czy truteń jest szczęśliwy?
Upatrując genezy ról społecznych należy wrócić do zamierzchłych czasów, kiedy nikomu nie przychodziła jeszcze do głowy depilacja torsu i klejnotów rodzinnych, ponieważ w jaskini nie było centralnego ogrzewania i można było sobie to i owo odmrozić. Co więcej, w owym czasie kultura ludzka zaledwie raczkowała (czego przejawem są ścienne bazgroły w pradawnych jaskiniach), język ograniczał się do stękania, mlaskania i ewentualnych obelg, a pojęcia samorealizacji, równości i sprawiedliwości, jeśli w ogóle istniały w najbledszym nawet zakresie, to nie miały żadnego przełożenia na rzeczywistość, ponieważ…
Dawno dawno temu, podstawowym zmartwieniem każdego życia, włącznie z amebami i rurkowcami, było przetrwanie. Do dziś jest. I takie też zmartwienie mieli nasi przodkowie jaskiniowcy, którzy aż do neolitu (ok. 8 tys. lat p. n. e.) żyli w społecznościach łowiecko-zbierackich. Charakterystyczną cechą tych społeczności był podział obowiązków. Mężczyźni zajmowali się łowiectwem i wytwarzaniem narzędzi. Kobiety – zbieractwem i przygotowywaniem potraw. Dlaczego odwrotny deal nie był optymalny? Z prostej przyczyny – kobiety rodzą, a mężczyźni nie. Ponieważ przetrwanie zależało od efektywnego wykorzystania dostępnych zasobów, to wysyłanie ciężarnej kobiety z maczugą na mamuty było nierozsądne. Wymyślono sobie zatem, że będą przebywać w relatywnej bliskości koczowiska poszukując orzechów, trufli, nosząc wodę z pobliskiego strumyka i pilnując szeroko rozumianego „ogniska domowego”. Z tego podziału obowiązków może wynikać na przykład inne okablowanie mózgów – mężczyźni lepiej radzą sobie z orientacją przestrzenną, a kobiety – z dostrzeganiem detali[1].
Podział obowiązków był zatem koniecznością i przypuszczalnie nikomu wówczas nie przychodziło do głowy kontemplowanie jego zasadności, bo 1) nie było na to czasu, 2) nie było na to przestrzeni wyobrażeniowej, 3) język nie był na tyle złożony, aby w ogóle wyprodukować obiekcje w tym zakresie. Równie dobrze można dziś zapytać pszczołę, czy godzi się na to, aby trutnie całe swoje życie spółkowały z królową, kiedy te muszą bzyczeć 24/7, aby wyżywić kolonię.
Wszystkiemu winny jest gluten
Teoretyzuję, iż komplikacje zaczęły się w neolicie, kiedy nauczono się uprawiać pszenicę i jęczmień. Nie jest jasne ponad wszelką wątpliwość, w jakich okolicznościach wymyślono uprawę rolną, co nie zmienia faktu, że na okres osiadania ludów łowiecko-zbierackich przypada dynamiczny rozrost ośrodków miejskich w różnych częściach świata. Rozwój miast implikował boom demograficzny społeczności, a to z kolei wymuszało nowe rozwiązania organizacji struktur społecznych i w konsekwencji wiązało się z prężnym rozwojem kultury.
Ponieważ większość ssaków tworzy społeczności o hierarchii opartej na dominacji (rozumianej jako priorytetowy dostęp do surowców), to z wyższości fizycznej mężczyzn wzięła się ich naturalna inklinacja do zarządzania. Innymi słowy – mogli narzucać swoją wolę słabszym, a o jej podważeniu decydowała siła podważającego. Kobiety, rzecz jasna, nie mogły konkurować siłą fizyczną, więc musiały zająć inne miejsce w pochodzie cywilizacji. Tak się niestety złożyło, że nie było to miejsce zbyt komfortowe, mimo że w kontekście podziału ról wpisywało się w dynamikę społeczności łowiecko-zbierackich. Ówczesny patriarchat był jednak zaledwie symptomem bardziej ogólnego zjawiska w przyrodzie – racji silniejszego. W tym sensie kobiety znajdowały się po prostu w grupie słabszych, do której należały też dzieci obu płci i podbite ludy.
Trudno sobie zresztą wyobrazić, aby mogło być inaczej. Ostatecznie jesteśmy zwierzętami, tylko trochę inteligentniejszymi. Duże skupiska ludzi generują większą konkurencję, a zatem zwiększają napięcia społeczne. Wobec braku koncepcji niezbywalnych praw ludzkich w owym czasie, kierowano się najprostszymi znanymi i dostępnymi narzędziami. W tym wypadku – siłą. Fizyczną i duchową. Ale przede wszystkim fizyczną. Z punktu widzenia (naszej) współczesnej cywilizacji łacińskiej, czyli cywilizacji opartej na greckiej filozofii, rzymskim prawie i etyce chrześcijańskiej, dysponowanie człowiekiem w sposób typowy dla zamierzchłych czasów jest barbarzyństwem, a pogląd ten odzwierciedla się w standardach praw człowieka przyjętych na obszarze państw Europy, Ameryki, Australii i Nowej Zelandii. Nigdy byśmy jednak do tego nie doszli, gdyby nie pełna nawałnic społecznych historia, której jesteśmy dziś przedłużeniem i kontynuatorem.
Czy facet w kuchni oznacza koniec świata?
Jeśli cywilizacja to zbiór osiągnięć naszych przodków przekazywanych z pokolenia na pokolenie, to przerwanie tej ciągłości oznacza utratę jej zdobyczy. Innymi słowy – jeśli pewnego dnia wyłączą nam prąd, to w mgnieniu oka powrócimy do kanibalizmu i niewolnictwa. Obiektywnie rzecz biorąc nie ma jednego punktu w historii naszej cywilizacji, który można wskazać i powiedzieć: „O, tutaj osiągnęliśmy szczyt możliwości i teraz już tylko staczamy się na dno”. Siłą rzeczy nie można też, zachowując uczciwość intelektualną, powiedzieć, że dane czynniki decydujące o ówczesnym kształcie cywilizacji, np. tradycyjny podział ról społecznych, były kluczowe dla owego sukcesu i odchodzenie od nich z pewnością przyniesie ferment i degrengoladę. Szczególnie, że historii przesadnie chlubnej nie mamy.
Co możemy, to przyjrzeć się innym modelom organizacji życia społecznego i próbować dociec, który z nich osiągnął większy sukces w dziedzinie poszanowania niezbywalnych praw człowieka, rozwoju kanonów piękna i prawdy. We wszystkich trzech (jeszcze) przoduje cywilizacja łacińska potocznie nazywana zachodnią. Dzisiejszy stan wiedzy pozwala nam twierdzić, że nie byłoby to możliwe bez narzucenia przez etykę chrześcijańską bezwzględnej monogamii. Abstrahując od tego, ile małżeństw się zdradza i jak bardzo Kościół katolicki zasłużył sobie na krytykę historyczną, to właśnie dzięki przymusowej monogamii małżeńskiej kobiety utorowały sobie w czasach nowożytnych drogę do równości wobec prawa.
Ponieważ jednak dziś presja środowiska w dużej mierze znikła (dowodzi temu choćby sam fakt istnienia fakultetu „Literatura brytyjska” na Uniwersytecie Warszawskim), to można przypuszczać, że jedynym motywatorem współczesnego rozumienia równości, wierności, miłości i romantyzmu jest kultura. Ta sama patriarchalna kultura, która niegdyś narzuciła słabszym jarzmo podległości. Warto zatem patrzeć na świat z perspektywy ewolucyjnej, ponieważ jako ludzkość nie jesteśmy jednym wycinkiem czasoprzestrzeni, a dobro nie jest zapisane w naszych genach. Dobro jest dorobkiem. Nie zbudujesz idealnego świata przekreślając wszystko, co czyni go podłym.
Pascal i Okrasa mają się dobrze
Nie ulega wątpliwości, że kobieta i mężczyzna mają różne predyspozycje wynikające z innej anatomii i różnego przystosowania ewolucyjnego. Sam fakt, że to kobiety, a nie mężczyźni, mogą zachodzić w ciąże, niesie ze sobą niepomiernie większą odpowiedzialność za emocjonalny dobrobyt dziecka. Jednak nie wszystkie kobiety chcą zachodzić w ciążę i dbać o czyjkolwiek dobrobyt emocjonalny. I mają do tego święte prawo, które zapewnia im dorobek cywilizacyjny naszych przodków. Wydaje się zatem, że role społeczne zyskują na wyrazistości dopiero wtedy, gdy decydujemy się założyć rodzinę. Wszak to dzieci są głównymi beneficjentami miłości rodzicielskiej. Czas spędzony w kuchni nie ma tu nic do rzeczy, bo ostatecznie – idąc za wybitnym polskim myślicielem Feliksem Konecznym – to przez współpracownictwo kobiet i mężczyzn zdwajają się siły społeczne wpływające na rozwój cywilizacji.
___
[1] https://medicalxpress.com/news/2009-07-men-distance-vision-due-hunter-gatherer.html
Add comment